Z podróży

Ciąg

Pociąg zawozi mnie do ogrodu. Otwieram laptop, a tam: pustka. Pusta kartka cyfrowa, która jest wielkim darem, który człowiek sporządził sobie sam za sprawą wielowiekowego ciągu odkryć technologicznych. Przerażenie pustej kartki towarzyszy mi mi od niemal 20 lat, gdy rozpocząłem pisać, aby zarabiać na życie. Jednym ze sposobów, aby sobie z tym poradzić, było zazwyczaj zrzucanie na kartki cyfrowe i papierowe na prędko i hasłowo wszelkich myśli dotyczących tematu, który miał w nieodległej przyszłości sensownie wypełnić daną kartkę. To pisanie w stylu: „do wyjaśnienia”, „źródła kwerendy”, „rozmówcy”, „inne”. Potem następuje zalew nieokrzesanych i niedopiętych informacji, jawiących mi się jako istotne. Z czasem z jednej kartki robiło się pięć, lub jedenaście, a rozpoczęte i zanotowane wątki w swej finalnej wersji znacząco przekraczały miejsce, które gazeta dała mi na dany materiał. 5000 znaków, 8000 znaków, 12000 znaków. Ze spacjami. Nieraz ta technika – najpierw pisz byle jak, byle dużo, a potem redukuj, przeformułuj, koncentruj, dystyluj, wyrzucaj – zdawała egzamin, zaś finalna praca redakcyjna wersji surowej nieraz była i jest do dziś najlepszą częścią zadania. „Redakcja to redukcja”, pisał Norwid. I czasem redukcja, zgęszczanie materiału, ostatecznie szlifuje materiał tak, że zaczyna być wyrazisty, kompletny i spójny.

Niemniej, ta zasada pracy zaczyna mnie męczyć. Jest dla mnie niczym starą elektrownią węglową, zbudowaną w latach 1950tych, i marnująca sporą część spalanych (uzupełnić*), podczas gdy słońce grzeje w moje dłonie bez utraty przesłanych zasobów. Jednak ważniejszym powodem, dlaczego ten opisany wyżej styl pracy staram się wyrzucić do lamusa osobistej historii, to podłoże psychologiczne, które leży u jego początku. Otóż zbieram nadmiar treści, faktów, informacji, źródeł, cytatów, rozmówców, ponieważ dopiero w nadmiarze oczekuje odnalezienie sedna danej sprawy. Czyli: im więcej bodźców zewnętrznych, tym więcej wiarygodności i prawdy spisanego z tego wszystkiego przeze mnie tekstu. Oczywiście, przy pewnych tematach taki warsztatowy nadmiar jest wręcz konieczny, wszak nie sposób postawić własnej kropki bez dogłębnej próby zrozumienia zdania przed nią stojącego.


Jednak dziś pytam inaczej: czy zrozumiałeś to, o czym chcesz pisać innym? Jeśli nie, to pytaj, czytaj, podróżuj, zamknij oczy i myśl. Jeśli tak: to pisz całość na jeden rzut, nie sklejaj, nie rozszarpuj, pisz krok po kroku, aż do końca. A koniec może być, jeśli jest początek, środek (lub kilka środków) i koniec. Dopiero potem szlifuj, bo i tak zazwyczaj wiele pozostanie do szlifowania, dopełnienia, wykreślania, zagęszczania (choćby to, co konkretnie spala się w starych elektrowniach węglowych; uzupełnienie za chwilę).


Nawet nie wiesz, drogi czytający i droga czytająca, jak wiele radości sprawia mi fakt, że doczytałeś te myśli, rzucone tutaj w sumie nie wiem po co, do końca. A, może wiem, po co: bo to znaczy, że poznaliśmy się trochę bliżej ... no cóż: mam teraz taką potrzebę – na razie przynajmniej Ty mnie.


* spalanych … w kotłach parowych węgla brunatnego lub kamiennego, przy czym powstaje dość istotna ilość dwutlenku węgla, związków azotowych, siarek i pyłów; w tym roku globalna produkcja węgla przekroczy 8,8 mld ton. (Tym bardziej wybieram nowy sposób pisania.)

 
 .........................................
 
Dwa oblicza człowieka i polityki
Na granicy Polski z Białorusią od ponad dwóch miesięcy obowiązuje stan wyjątkowy, a obecność
uchodźców, kontrolowanych przez reżim Łukaszenki, ma na celu destabilizację Polski, krajów
bałtyckich i UE. I dokładnie to się dzieje – choć nie wszyscy tracą zmysły.

Tekst: Jan Opielka

 na łamach Frankfurter Rundschau, 6.11.2021

Jest zimny, słoneczny 1 listopada. W Polsce jest to tradycyjnie dzień, w którym miliony Polaków wyruszają, nieraz setki kilometrów od domu, aby odwiedzić groby swoich zmarłych, a wieczorem krajowe cmentarze rozjaśniają surową rzeczywistość ciepłym światłem. Prawie jak co roku. Jadę wiejską drogą kilka kilometrów od granicy Polski z Białorusią, gdy stacja radiowa informuje o polskiej rodzinie, która w tym dniu Wszystkich Świętych upamiętnia osoby spoza grona rodzinnego. Stoją z dziećmi przed warszawskim cmentarzem, trzymając w rękach małe tabliczki, a na nich napisy: "Człowiek. Zmarł z zimna, głodu, pobicia", "39-letnia uciekinierka z Iraku, jej zwłoki znaleziono 1 metr od granicy białorusko-polskiej". Polska rodzina traktuje swoje upamiętnienie jako "gest solidarności" z rodzinami ofiar, które zginęły w ostatnich miesiącach na granicy polsko-białoruskiej. Dotychczas zginęło dziewięć osób. Oficjalnie. Według aktywistów i lokalnych polityków, może być ich znacznie więcej – a wraz z nadejściem zimy liczba ofiar prawdopodobnie wzrośnie.


Sangar* przeżył. 26-letni mężczyzna leży wyczerpany na ziemi po polskiej stronie dużego lasu, pięć kilometrów od trójkąta granicznego między Polską, Litwą i Białorusią. Pomocnicy z warszawskiej fundacji "Ocalenie" zapewnili 26-letniemu Kurdowi, pochodzącemu z północnego Iraku, matę do spania i śpiwór, suchą i ciepłą odzież, jedzenie i ciepłą herbatę. Wśród uchodźców znane są numery kontaktowe "Ocalenia" i innych organizacji, takich jak "Grupa Granica", tak i Sangar dotarł do działaczy. Dołącza do nich zespół lekarzy-ochotników. Według ich własnych informacji, mężczyzna błąka się w gęstych lasach od dziesięciu dni i jest poważnie wychłodzony. Sangar komunikuje się z pomocnikami w swoim ojczystym języku, kurdyjskim Sorani, za pośrednictwem tłumacza skontaktowanego przez telefon, nie zna angielskiego. Wyznaczył więc jednego z pomocników Ocalenia na swojego doradcę prawnego, chce ubiegać się o ochronę międzynarodową w Polsce – dlatego pracowniczki Ocalenia zawiadomiły straż graniczną.


W takich sytuacjach Karolina Szymańska i Marta Szymanderska-Pastryk zawsze to robią, nie chcą łamać istniejącego prawa, ale je egzekwować – uchodźcy mają prawo do rozpatrzenia swoich wniosków. Dwaj strażnicy graniczni, którzy przybywają kilka godzin później, zachowują się poprawnie. Jeden z nich sprawdza paszport i mówi, że musi zadzwonić do swojego przełożonego. Gdy odchodzi, Szymanderska-Pastryk pyta: "A co z paszportem?" Oficer odpowiada ze zdziwieniem: "Widzę, że mnie podejrzewacie – nie mam zamiaru wyrzucać paszportu." Sceptycyzm nie jest jednak nieuzasadniony. Nawet obecność kilku dziennikarzy i fotoreporterów, mówi Szymańska, nie gwarantuje, że wniosek Sangara zostanie rozpatrzony zgodnie z prawem. Mógłby on, jak wiele tysięcy uchodźców przed nim, zostać deportowany szybko i bez procedur azylowych. "Jak na razie to głównie od urzędników granicznych zależy, co dzieje się z zatrzymanymi uchodźcami. Mimo deklaracji uchodźców, że chcą zostać w Polsce i ubiegać się o ochronę międzynarodową na podstawie prawa unijnego, wielu z nich jest natychmiast wywożonych z kraju. To za każdym razem rodzaj loterii, co się wydarzy."


Kontrowersyjna ustawa o cudzoziemcach z 14 października, która weszła w życie dwa tygodnie później, legalizuje praktykę tzw. pushbacków, która była stosowana już wcześniej, a której brutalność przedostawała się do opinii publicznej mimo stanu wyjątkowego: kobiety w ciąży przerzucano przez płoty graniczne, płaczące dzieci zabierano siłą, spragnionym i głodującym na granicy odmawiano jedzenia i picia. Nowelizacja ustawy oficjalnie zezwala szefowi urzędu granicznego na "pozostawienie wniosku o udzielenie ochrony międzynarodowej bez rozpoznania". Co prawda, jest to możliwe tylko wtedy, gdy wniosek został złożony "przez cudzoziemca zatrzymanego niezwłocznie po przekroczeniu granicy". Ale co to znaczy "niezwłocznie"? Jedna minuta, jedna godzina? Sto metrów za linią graniczną, czy nawet pięć kilometrów dalej w głąb kraju? Cel zdaje się oczywisty: niejasne sformułowania ustawy mają otworzyć pole do interpretacji dla polityków i służb granicznych.


Komisja Europejska, która słusznie krytykuje polską praworządność, powinna wyjść na barykady w związku z ustawą o pushbackach – według UNHCR, agencji ONZ ds. uchodźców, narusza ona konwencję genewską o uchodźcach i prawo UE. Komisarz UE do spraw wewnętrznych Ylva Johansson wyraziła "zaniepokojenie" faktem, a Komisja ma sprawdzić zgodność tej ustawy z prawem Unii. "Pushbacki nigdy nie mogą być zalegalizowane" - powiedziała Johansson. Sądząc po doświadczeniach, takich jak choćby podejściu UE do węgierskiego, surowego reżimo granicznego, pozostaną to raczej tylko słowa dla opinii publicznej. Polska praktyka pushbacków jest zgodna z niewypowiedzianą wolą Brukseli. A także Berlina, bo Niemcy nie chcą żadnych nowych uchodźców – wielu uchodźców, którzy bezpiecznie docierają do Polski, kieruje się w stronę Niemiec. "Jest pewna satysfakcja w Europie, że takie rzeczy dzieją się z rąk Polaków" - mówi w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” reżyserka Agnieszka Holland. "Polacy nie cieszą się dziś ani sympatią, ani solidarnością Zachodu, więc niech sobie ubrudzą ręce we krwi, potem się będzie mówić o nich to samo, co dziś się mówi o polskim antysemityzmie, bo niewątpliwie to, co się dzieje na granicy, jest ekspresją głębokiego rasizmu. Gdyby to byli Białorusini czy Rosjanie, działania władz nie byłyby tak zdecydowane i tak akceptowane. ”


Zanim ekipa straży granicznej wsiądzie z Sangarem do samochodu, Marta Szymanderska-Pastryk szybko zapisuje mu na ramieniu swój numer telefonu. W drodze do siedziby straży granicznej, oddalonej o ok. 20 kilometrów, funkcjonariusze wyraźnie przekraczają dozwoloną prędkość, wygląda to tak, jakby chcieli uciec przed jadącym za nimi konwojem - jadą w nim samochody pracowników Ocalenia, zespołu medycznego i dziennikarzy. Chcą wywrzeć presję, aby zawęzić wspomniany wspomniane pole interpretacji urzędników granicznych, aby ocena sprawy Sangara nie była loterią. Gdy docieramy do celu, brama wjazdowa zostaje szybko zamknięta, szef urzędu szorstko odrzuca pomocników i zabrania nam robienia zdjęć i nagrań.


Sangar jest jednym z wielu, którzy w ostatnich miesiącach próbowali przekroczyć granicę między Białorusią a Polską, która jest obwarowana coraz grubszym drutem kolczastym. Według polskich władz, do tej pory w tym roku zatrzymano prawie 30 tys. uchodźców, w tym około 17 tys. w samym październiku. Nie sposób sprawdzić te informacje. Aby nie tylko ukryć tragedię, ofiary śmiertelne, dramatyczne deportacje, ale także wpleść fakt rosnącej liczby uchodźców w opowieść o "wojnie hybrydowej", zarówno prywatne media bliskie PiSu, jak i państwowe szerzą niesłychaną propagandę i agitują przeciwko uchodźcom. Według tych mediów są terroryści i pedofile, ludzie obcy kulturowo, którzy nie chcą się integrować, którzy powodują nieuzasadnione koszty. Raz po raz pokazywane są obrazy z Niemiec i innych krajów UE, gdzie przyjmowanie uchodźców ma powodować jedynie problemy: przestępstwa, gwałty, równoległe społeczeństwa, terror.


Propaganda działa - większość Polaków chce natychmiastowej deportacji wszystkich uchodźców. W Białymstoku, stolicy województwa podlaskiego, które obejmuje dużą część obszaru przygranicznego, nacjonalistyczna grupa "Niklot" zapowiada utworzenie patroli, które mają powstrzymać "zalewanie naszego kraju" przez migrantów. Pod hashtagiem #Brońmy granic, czytamy: "Wezwani do pomocy przez społeczność lokalną województwa podlaskiego, będziemy tworzyć Narodowe Patrole na terenach przygranicznych objętych stanem wyjątkowym". Karolina Szymańska donosi o pierwszych fizycznych rękoczynach patroli z aktywistami pomocowymi na początku listopada.


Nie wszyscy przeciwnicy uchodźców chcą lub mogą patrolować granicę, wielu jest po prostu przeciwnych "inwazji uchodźców" - i opowiada się za budową wielkiego muru granicznego, o którym niedawno zdecydował polski parlament. Wśród zwolenników jest Jerzy Buczyński. Emeryt przez całe życie mieszkał w Sokółce nieopodal granicy, jednym z wielu miejsc w regionie, które mogą wskazać na wielokulturowe dziedzictwo, na niegdyś liczną obecność mniejszości religijnych, etnicznych i narodowych. Dwudziestotysięczne miasto bywa nazywane "stolicą polskiego Orientu"; mieszkali tu niegdyś Żydzi, nadal mieszkają prawosławni Białorusini, a w okolicach także od wieków żyjący na tych terenach muzułmańscy Tatarzy. Buczyński spaceruje w Dzień Zaduszny w centrum miasta, zatrzymuje się przed tablicą informacyjną na rynku, na której znajduje się również zdjęcie drewnianego meczetu, który od końca XIX wieku stoi w pobliskich Bohownikach. Buczyński mówi, że cudzoziemcy są przede wszystkim zagrożeniem: „Uważam, że planowany przez rząd mur jest nam potrzebny, to jedyny sposób na powstrzymanie sabotażu Łukaszenki, inaczej zaleją nas afrykańscy uchodźcy. Kulturowo też są to inni ludzie, nie wiadomo, czy należą do Al-Kaidy, czy nie sprawią tu kłopotów. Oczywiście jestem człowiekiem i rozumiem, że uchodźcy szukają lepszego życia. Niemcy, Francuzi mogą sobie pozwolić na taką imigrację. My, Polacy, nie jesteśmy tak bogaci jak kraje zachodnie.”


Sokółka jest oddalona zaledwie o kilka kilometrów od obszaru zamkniętego w ramach stanu wyjątkowego. Na pas o szerokości od trzech do pięciu kilometrów wzdłuż całej 400-kilometrowej granicy polsko-białoruskiej nie wolno wchodzić osobom postronnym, organizacjom pomocowym ani dziennikarzom. Jadę do 600-osobowej wsi Nowy Dwór, która znajduje się w strefie zamkniętej, policja stojąca na obrzeżach wsi nie zatrzymuje mnie. Ale nikt we wsi nie chce rozmawiać, lekceważące gesty wydają się czasem obce. "Pisze pan dla niemieckich mediów, to nie będę się odzywał", - mówi mężczyzna i wsiada do samochodu. Jadę dalej, w kierunku granicy, spodziewając się, że zaraz spotkam patrol graniczny, który będzie musiał mnie zatrzymać i którego chcę poprosić o komentarz. Ale pusta, upiornie wyglądająca droga jest wolna, nie widać straży granicznej, aż do granicy. Przejście jest zablokowane bramą, z drutem kolczastym po lewej i prawej stronie. Dwóch żołnierzy stoi na wzgórzu, patrzą na mnie przez lornetkę, lecz pozwalają mi odjechać bez kontroli.


W Białymstoku, 40 km od granicy, spotykam właściciela małej wypozyczalni samochodów, który prowadzi swój biznes niedaleko centrum. Mężczyzna mówi, że Niemcy syryjskiego pochodzenia wypożyczają od niego samochody, którymi najwyraźniej pomagają rodakom. Nie ma z nimi problemów, nie wie też, czy zarabiają na pomocy jako "handlarze", czy też, jak polscy wolontariusze, pomagają po prostu z ludzkich pobudek. Fakt, że pokazują i zostawiają u niego kopie swoich paszportów i poprawne dane kontaktowe, przemawia bardziej za tym ostatnim. Mężczyzna twierdzi, że policja mimo to dała mu już do zrozumienia, że może mieć kłopoty za wynajem samochodów takim osobom. "Ale dlaczego? Są Niemcami, obywatelami UE, a tylko dlatego, że mają syryjskie pochodzenie - czy mam ich dyskryminować? Sam pracowałem w Niemczech przez długi czas i doświadczyłem, jak to jest być traktowanym normalnie, jak człowiek, nawet jeśli jest się cudzoziemcem.”


Cudzoziemcy, głównie z Białorusi, studiują także na Uniwersytecie w Białymstoku, gdzie wykłada także socjolożka Małgorzata Bieńkowska. Jest ona znawczynią problematyki wielokulturowości, ostatnio współwydała tom "Borderology: interdisciplinary insights from the border zone", ('Granicologia': interdyscyplinarny wgląd ze strefy granicznej), sama mieszka niedaleko granicy. "Słyszę od wielu tamtejszych mieszkańców, że z jednej strony bardzo się boją tego, co się tu teraz dzieje, ale ci sami ludzie pakują do plecaków termosy z gorącą herbatą i kanapki, chodzą po lasach i starają się pomagać, gdy spotykają uchodźców." Z jednej strony, mówi, jest to zapewne związane z wielokulturową historią samego regionu oraz z doświadczeniem "bieżeństwa", czyli masowej, przymusowej emigracji setek tysięcy ludzi z tego regionu do wschodniej Rosji w czasie I wojny światowej. To zbiorowe doświadczenie, upamiętnione licznymi pomnikami w regionie, ukształtowało i uwrażliwiło również potomków tych, którzy później powrócili, na kwestie migracji. Dodatkowo, mówi Bieńkowska, "coraz więcej osób kwestionuje działania władz, takie jak nieludzkie pushbacki, bo to przede wszystkim organizacje pomocowe pokazują im poprzez swoją pracę, że uchodźcy to zawsze konkretni ludzie. I że narracja wojny hybrydowej nie jest żadnym usprawiedliwieniem dla ich indywidualnego losu."


Tam polityka, która instrumentalizuje uchodźców - tutaj jednoznaczność istnienia ludzi, którzy stają się ofiarami i igraszkami. .


Większość Polaków opowiada się obecnie za wpuszczeniem do strefy zamkniętej dziennikarzy i organizacji humanitarnych. Wiele osób protestuje przeciwko reżimowi granicznemu, choćby ostatnio grupa matek w Białymstoku. Inicjatywa społeczności lokalnych, miast i organizacji zebrała się, aby stworzyć "mapę gościnności". Znajduje się tam lista osób i instytucji, które chcą pomóc: w przekazaniu darów, pomocy w kwestiach prawnych, mieszkaniach dla potrzebujących. Otwieram lokalną gazetę regionu Podlaskiego i Białegostoku, na stronie 10 "Kurier Poranny" zamieścił wywiad z prawnikiem Maciejem Głębickim. Nagłówek: "Jeśli działamy w ludzkiej reakcji, nie łamiemy też prawa, gdy pomagamy imigrantom."


Pod koniec października Jarosław Kaczyński nieco zaskakująco zapowiada ogromne zwiększenie liczebności polskiej armii z obecnych 110 tys. żołnierzy zawodowych do 250 tys. ludzi. Planowane jest również zwiększenie liczebności "samoobrony terytorialnej" (WOT) z obecnych ok. 25 000 do 50 000 żołnierzy. "Jeśli chcecie pokoju" - mówi Kaczyński w uzasadnieniu planów - "przygotujcie się do wojny". Kilka dni później Ministerstwo Spraw Zagranicznych informuje, że w nocy z 1 na 2 listopada grupa "niezidentyfikowanych, umundurowanych osób uzbrojonych w broń długą" wkroczyła na terytorium Polski od strony Białorusi.


...


Los Sangara, kurdyjskiego uchodźcy, jest niepewny. Karolina Szymańska, Marta Szymanderska-Pastryk, dziesiątki ich „towarzyszek bez broni”, nie ustają w wysiłkach. Szymanderska-Pastryk była już obecna na przesłuchaniu w sprawie wniosku Sangara, który krótko póxniej znalazł się w regularnym ośrodku dla cudzoziemców.

To dużo, jak na dzisiejsze czasy, na granicy Polski. Na wysokiej granicy Unii Europejskiej. I jej niespełnionych wartości.


*Nazwisko nie jest publikowane na prośbę mężczyzny i aktywistów.

 

11. marca 2021

Nie widział, co było za nim, ale myśląc o tym, przypomniała mu się myśl z początku. „W każdej historii jest bohater i łotr. W twojej historii to ty jesteś obojgiem.” Z dala usłyszał dzwon, skrzywiony. Doszedł do drzwi, które nosiły nadal tę samą odmianę brązu. Otworzył niebieskie.

 
15 marca 2019 r.

Kazimierz Dolny #

Na stronach Wirtualnego Sztetla czytam o Kazimierzu Dolnym: "W przededniu II wojny światowej wśród 4641 mieszkańców było ok. 2500 Żydów, stanowiących ok. 64% populacji miasteczka." (https://sztetl.org.pl/pl/miejscowosci/k/49-kazimierz-dolny/99-historia-spolecznosci/137452-historia-spolecznosci)
Zginęli niemal wszyscy.

 Pozostały
Stare domy, wzruszone niewzruszone
szepczą swą starą historię
Opowiadają cicho o tych,
którym przez wieki dawały ciepło i schronienie
Kogo już dziś tutaj nie ma
Miasto ma dziś niespełna 3000 mieszkańców
Mogło być inaczej?

Pozostały
Myśli tych, kto je ugości
Historie w czerwonej
Tkance polskości

Trudno jest pisać o Kazimierzu Dolnym, o Nałęczowie, o Lublinie, o innych miastach, miasteczkach, wioskach, sztetlach wschodniej części Polski, nie wspominając o ludności żydowskiej, która niegdyś, przez długie stulecia, tutaj żyła. Ich historia została zapisana na licznych kartach literatury historycznej, w przewodnikach, w wierszach i wersetach, których jeszcze nie znam. Ale gdy czytam, patrzę i słucham - tak mi się wydaje, gdy patrzę przez okna ocalałej synagogi w Kazimierzu, na zdjęcia minionej już epoki, na twarze tych ludzi - rodzi się uczucie, że nigdy do końca nie pojmę. Pozostanie tajemnicą do odkrycia, i nie chodzi mi bodajże o szczegóły historyczne, fakty i liczby. Lecz o ducha. Ducha choćby cadyków chasydzkich, przywódców odłamu judaizmu, który stąd wyszedł w świat, i w niego wpłynął. Cadyk, jak czytam, znaczy "sprawiedliwy". Nie rozumiem tego ducha, a z tym, co rozumiem, zgadzam się wybiórczo.
Ale on jednak nurtuje - bo nieustanne uczenie się nurtuje.


  

Komentarze

Popularne posty z tego bloga