poezofia

Język pierwotny

Dawno temu wstąpiła do mnie myśl: Bóg jest lewicowy. Było to doznanie silne, i nie tyle wstąpiło ono do mnie w sposób nagły i jednorazowy, ile raczej kształtowało się, składając i formując przeżycia, doświadczenia i przemyślenia, które przez długie lata stały się moim udziałem. Już nie wiem kiedy, i nie wiem dlaczego zrodziło się we mnie przekonanie, że więcej sposobów i więcej idei dobrego życia dla społeczności tego świata leży po lewej stronie myślenia i działania. Lewa strona była dla mnie od czasów podjęcia studiów synonimem dla dobrze pojętej równości ludzi, dla budowania i stabilizowania wspólnego zamiast prywatnego, dla ujarzmienia destrukcyjnych tendencji kapitalizmu ducha i kapitalizmu ekonomii; ekonomii, która jest przecież materialną bazą życia. Nie jest celem samym w sobie, ale właśnie bazą, na której rosnąć i kwitnąć może relacja do drugiego człowieka, bazą zapewnienia bytu sobie i potomkom, gdzie kwitnąć może piękno sztuki, filozofii, muzyki. Wszak nie sposób oddać się temu wszystkiemu bez zapewnienia pokarmu, bez dachu nad głowami, bez instrumentów, wytworzonych przez ludzką kulturę, cywilizującą to, co naturalne. Lewa strona była dla mnie także tożsama z otwartością na nowe, zostawiająca w skarbcu historii przeżyty konserwatyzm jak i liberalizm, przekształcający się w chciwość i traktowanie drugiego człowieka jako narzędzia, nie jako celu samym w sobie. Wreszcie lewa strona oznaczała dla mnie, i oznacza do dziś, zasadę, której nie byłem w stanie realizować, ale którą czułem jako fundamentalną, pierwszorzędną i ważniejszą, aniżeli wolność. Tą zasadą jest odpowiedzialność. Jeśli jestem w stanie w pełni odpowiadać za siebie i bez kłamstwa stać za czynami, przekonaniami i skutkami mojego życia, niemal w naturalny sposób chcę również brać odpowiedzialność za życie innych. „Postępuj tylko wedle takiej maksymy, co do której mógłbyś jednocześnie chcieć, aby stała się ona prawem powszechnym”, pisał Immanuel Kant w swoim pierwszym imperatywie kategorycznym. Długo nad tymi słowami myślałem, i trudno mi oprzeć się przekonaniu, że zawierają wszystkie istotne i uniwersalne części dziesięciu przykazań katolicyzmu. I jeszcze znacznie więcej. Wchodząc głęboko w imperatyw Kanta, można odkryć, że zawierają bowiem równość ludzi, o której przykazania nie mówią. Tak samo, jak Nowy Testament nie mówi o równości Jezusa z innymi, tylko o jego wyjątkowej boskości, na którą trudno mi się zgodzić, mimo że jestem wierzący. Jezus był człowiekiem, takim samym jak inni. Jego wyjątkowa inność w moim mniemaniu nie polegała na jego boskości lub półboskości, tylko na tym, iż odkrył, że może zrobić niemal wszystko, ale jego połączenie z boskością nie różniło się, jeżeli już coś na rzeczy wszechświata jest, od boskości każdego innego i każdej innej. Tak samo jak jego człowieczeństwo. On też kichał, kaszlał, opróżniał się. On też wątpił, szukał, zastanawiał się. On też błądził, kochał, wyróżniał się. To fundamentalna, pierwotna, niezniszczalna równość. To baza wyjścia.

„Gott ist links”, brzmi po wielu latach znów w mojej głowie. Ale tym razem w moim języku pierwotnym.

 

 

 

.............

Możliwość to przekształcona nicość

zaledwie mgnienie oka po

wydobyciu jej zawartości

z nicości.




Róża
„Obiecałeś, że mnie nie zerwiesz”,
krzyczała róża do ogrodnika
w rozpaczy
gdy wyostrzony metal ciężki
przeciął jej pulsujące żyły.

Ogrodnik zamyślił się długo.
Krótko potem powiedział:
„Cóż, mam nad tobą przewagę,
mogę z niej korzystać.
Nie wystarczysz mi stojąc tutaj,
chcę Cię zobaczyć tam.”

Róże stojące obok swej umierającej siostry,
usłyszawszy to, straciły wiarę.
Opłakując
niemoc swą
smutek utraty siostry
w łzach rubinowej czerwieni
Zamilkły na zawsze.




Podróż do jaźni
Przemiana to to
nastąpi po odstąpieniu od wzorca starego
którego nieseksualnego upragnionego nieokrzesanego
sobie życzyć możesz i masz
nieświadomość jest ogniwem palącym
w Twojej duszy i ciele
tym co wydaje na świat całe rzesze bagna urojonego, nieprzetworzonego
Nieoswojonego swojego twojego
Nie wspólnego
indywiduacja
wkracza w Twoje krocze
wydaje ci się nowa, swoje
wchodzenie w głębię
Twego ciała drżącego zalęknionego
przed horyzontem morza płynącego do nieznanej
ziemi bez wiedzy czy w ogóle tam jest
to co czego szukasz gdy stukasz i pukasz
i nikt ci nie otwiera bo
nie ma nikogo kto by otworzyć mógł
gdyż ty jesteś sam absolutnie w absolutnym wszystkim
całość przerasta w Tobie wszelkie fałszywe
mniemania o wspólnotowości
leżą w gruzach leżą w gruzach pozbierać się nie mogą
mogą się oprzeć, chcę się oprzeć o Ciebie
nie w niebie tutaj tylko,
tutaj tylko chcę być i pozbyć się cienia
nie ma innego wyjścia muszę chcę wchłonąć te cienie
odcienie mnie straszą mówią: nie teraz
jutro będzie ten lepszy czas gdy jutro
w marazmie czasu odkryjesz las
wystający już dziś ponad rzeki i pola
i miasta zdradzone w skurczonym żywocie
wspólne centrum skupiają i kłamią
gdyż centrum jest jedno w każdym osobno
wspólnego centrum wytworzyć się nie da
poza alchemią młodego, Młody w symbolach
i głębi psychiki, kim czym jesteś
gdy nieustannie się śmiejesz
cały czerwony w nieświadomości skończony,
przerażony do czasu, gdy treści twej jaźni
tlą się aż rozpalają masyw wyobraźni
przekształcasz i lecząc lecisz nad kukułczym gniazdem
zmieniasz kierunek
wstajesz nad ranem, przed świtem, w ciemności
odsłaniasz swój cel, gdy wryte w tę glebę
widzisz te znaki z historii piękna
muzyki, w sferach częstotliwości tak niesłychanej
nie słyszę, nie słyszę tu nic, choć wszystko chcę słyszeć
i oprzeć się pokusie fałszywego Adama
w instytucji nie świętej
tylko życie jest święte, wszelkie życie jest święte, tak
niepojęte, tak, moi drodzy poganie, zaorani, nadbudowani
Naszymy Damami, w Domach pychy
nad Sekwanami, nie tylko tu śmierdzi
kto twierdzi że
Bóg żyje tu tylko nie tam też jak w raju
niszczy pierwotność doznań ludzkich pradawnych
ze snów tworzących historie nieznane
w cyfrowy niekształt zracjonalizowane
Mylące, łudzące, przyciemniające
krzywdzące, kradnące, zniekształcające
płonące w lasach podziału fałszywego
gdzie z prywatnego lasu wypycha swych braci
a siostry pokornie słuchają, przez tysiąclecia
cierpienia patriarchalnego, gdzie rozkaz i wina
głoszone jak stara, dobra nowina
odbierają miłość pierwotną, sromotną, nieskazaną
w namiętnościach, ognistych, lecz nieopętaną
gdzie rządzą, bo dzielą
palcem wskazują
gdzie iść, co robić, wykorzystują
tych, którzy im wszystko mozolnie budują
a w zamian dostają same okruchy.

Już dosyć – słyszę – już dosyć
krzyk ten się wzmaga
bo to co tu nie gra, nie tak, jakby mogło
ta niezawisła czarna pieśń
bez alternatywy
Podczas gdy są – przynajmniej cztery
W górę i dół, i obydwa boki
nie licząc okrągłych, płonących rogów
występujących z i bez miłych bogów
bo
vocatus et invocatus deus aderit
czy się to zgadza czy wiesz
czy tylko w to wierzysz
nie sądzisz, błądzisz, tu przynależysz
nie mniej nie więcej niż on
a ona, z ziemi wyrasta
twoja żona
matką twą jest
a on, on się boi, bo gdy się roi,
od płci przeciwnej, na arenę wschodzącej
liczącej istot miliardy lat światła nie widzę

Słucham Cię?
Tak – już wiem.


Lżej   
A już myślałem, że się bardziej nie da,

A tu proszę: jeszcze lżejsza ta ziemia,

Ostro ją orałem 
Gnojem maltretowałem,
Że już wymiękła, zgniłe chwasty w niej powymierały.

No i cię mam.
Czy nadal myślisz, że nie?
Czy to nie łudzenie się?
Przecież wiesz, jak jest.
Tak, do ciebie mówię.
No i chyba mnie słyszysz, prawda?

No to to by było
na tyle słowem wstępu.

Nie było tak prosto. 
Spływały po tobie poty.
I raz, i setne koty za płoty.

Nie rymowały jedności słów i głosów
Tych co nie pasują.
Lecz cały czas ten ogień płonął, tlił się
Nie wygasł

Więc wzięłaś tą pochodnie
Już przyświecasz sobie drogę.
Zrobiła się zawiła i przejrzysta miejscami.

A on?
Podpalił.
Pomyślał.
Zgasił.  
Było już dobrze. 

Więc nie kopiuj
Kopiuj i wklej
Będzie ci, będzie 
Lżej
 



Nie – Tak

Ja Cię wciąż bije w czułe bytu ciała
A Ty
Ty mnie ciągle dalej obdarzasz

Jesteś jak miękka skała, nosząca w sobie
Czas zatrzymany w tutaj i teraz
Nie zginając kluczowych części ciała
Idziesz niczym wędrowczyni gór najwyższych
Wewnętrznie prosto
Gdy stoisz
Niczym drzewo w rozkwicie wiosny

Twe wnętrza zaś odsłaniają mi całą postać
Twojej nieskończonej duszy
Niepojętej
Wzrokiem Słuchem Nozdrzami
Lecz intuicyjnie czuję, że moje spojrzenie na Ciebie
Jest prawdziwe

Tak więc pisząc do Ciebie piszę do niego
Każdego swojego
Widzisz tu i tam

Więc, już nie jestem sam
Gdy piszę Ci to, co widzę

A niebo
niebo jest dziś bezchmurne,
powietrze czyste
I to co widzę
Tragikomicznie przejrzyste

Więc ufam sobie
bo ufam Tobie
Nie – tak:
Ufam sobie
I ufam Tobie.


---

Do pracy

Myślała myślał jak
Zbudować dom bez czasu
Dom bez fałszywego hałasu
Gdzie zza okna kwitnie sztuka
Do drzwi domu cicho puka

A dom pusty i ten czas
Gdy ktoś puka w stary las
Ty zamykasz drzwi,
więc powiedz mi
Co się dzieje
Dlaczego się chwieje
Dlaczego zamykasz
Głupcze
Pomyśl
Opamiętaj się
Czasu nie masz

Więc idź

No ale ale ale
Pociąga mnie w boki
przechodzi wysoko obok mnie
pokazuje mi palce do góry wskazujące,
cztery
I znów wraca
I tak w kółko

Odejdź! –
Mówię wyraźnie?  

Żebyś był cały i pełny,
stały, twardy, z bawełny
miękki gdzie trzeba
przy wejściach nie daj gleba.

Żebyś był twój i swój,
Ją istotnie czuj
żebyś skończył z wątpieniem,
by zabrzmiało strumieniem.

Żebyś powtarzał wnikliwie,
nie spoczywał leniwie
kontemplował z księżycem,
odkrywał odkryciem.

Żebyś niecierpliwie cierpliwie,
wlewał ognia oliwie,
żebyś przetwarzał stworzone,
z niebieskiego / w czerwone.

Żebyś potrafił opróżniać,
Skryte skarby wyróżniać,
wydobywał nieustannie,
aż ten czarny miecz zachłannie
rozsypie się w piach
i zniszczy zpiaszczeniem
skrzywiony gmach

I żebyś nie zaliczał, nie odhaczał,
krzywe kręgi zataczał,
żebyś nie bił i chronił,
brudnych racji nie bronił.

Żebyś czasu nie rozliczał,
wierzeniom nie zaprzeczał,
wolne rzeźby tu rysował,
z pytań wierzę wybudował.

Więc
Nad przepaścią balansujesz,
strachem już się nie przejmujesz

Ale, ale:
Czyżbyś ty się krył?
Czyżbyś patrzył w tył? 
I obracał w pył?

Tak robisz
A jeśli trzeba
Wrócisz?
Wracaj!

Jeszcze sporo zostało do powiedzenia – więc mówię
Jeszcze sporo lasów zwierząt mórz zanika – więc pytam
Jeszcze wiele wiele uśmiechu przede mną – więc
Przymykam
jedno oko
na chwilę
chcąc

Żebyś był
uczniem i mistrzem,
synem i ojcem,
mężem
i bratem
przyjacielem i wrogiem,
zaufanym i obcym
I wszystko w żeńskiej osobie też –
chyba wiesz

Żebyś nie pozwolił, aby upadło niżej niż nigdy nie powinno.

Ale w pośpiechu o myśleniu nie zapominał,
wydeptane drogi omijał.
Żebyś czuł i pluł, oddychał i grał,
tej istotnej sprawy dziś
nie przespał.
Żebyś swoje robił,
nie spoglądając wstecz,
żebyś demony twe wygnał
precz z Wami
zostańcie inaczej

Żebyś jemu co jej należne dał,
żebyś wchłaniał, przenikał, zmieniał i brał.

Żebyś do stanów tych wszedł,
w których nie wszystko funkcjonuje
gdzie nie
wszystko się rymuje

I obyś nie klękał, nie żebrał, abyś prosto stał,
umacniał, otwierał, słuchał, i brał.
Obyś widział, co widzisz, i słyszał, co słyszysz.
Obyś się nigdy swoich korzeni nie wyrzekł. 
Żebyś sobie twe błędy, twoje odpowiedzialności, wybaczał.
Żebyś sam się uwolnił,
żebyś przemieniał, żebyś czuł kiedy czuć trzeba
myślał, gdy strach twoją wolę zżera.

Żeby wszystkie twe zmysły były dokładne,
widziały co piękne nie to co ładne.
Żeby twe
uszy słyszały,
ręce przerabiały,
nozdrza letni zimy zapach smakowały.

Żebyś sam z sobą siebie się nie bał, 

I się nie chwalił, nie wywyższał, lekko uderzał,
żebyś się słodko-gorzkim truciznom nie zawierzał,
żebyś czuł siebie, był z sobą istotny,
nieprzerwany, nieudany,
anarchicznie-przewrotny,

Żeby był wszystkich i niczyi,
jego, jej, i twój
nawet gdy mówią:
co za czerwony...?

Żebyś przeklinał, gdy trzeba,
złote gruszki skradał z nieba,
dobrych żartów się pozbywał,
stoły winem wciąż nakrywał,
Żebyś czuł i brał,
czasem spokój sobie dał,
a w tych, tych właśnie momentach
jak najmniej spał.

Zwróć uwagę:
Ano, że bać się nie trzeba,
bo przeniknie gleba,
w potężny cios,
co światu bije takt.
Słyszysz ten głos?

I żebyś w końcu robił, co mówisz,
i mówił, co w głowie,
a jeśli nie wiesz, co dalej,
to pytaj, ktoś ci podpowie.

Powiedziała
Młoda, starsza,
kobieta w sercu brzmiał jej szalony głos
tragicznie komicznie:   
Ciężkiego patosu tu trochę zbyt dużo,
A gdybyś tak
z siebie
się śmiał?

Gdybym w końcu
Z siebie samego się śmiał?
No to

Do pracy




-----






Szukasz?
Słyszysz?
Szukasz?
To coś ciebie też szuka

Nie szukasz
Nie słyszysz
Jak
To wielkie niskie C
Kryje treść
Słowo
Chcę  


---



Od momentu tego

Dziwne to było spotkanie,
śmieszne, niby przelotne,
nic nie wskazywało
na wyjątek od nudnej powszedniości.

Przepraszam, chcę być sam – powiedział więc.
A o czym myślisz? – spytała.
Nie powiem, to moja sprawa – odparł.
Jak to, twoja – tylko twoja? – nie odpuszczała,
śmiejąc się ze zdumienia. – Czy serio tak myślisz?
Nie, może też twoja, ale na razie moja – powiedział. 
Więc powiesz?
Nie.
Ale ja Ci powiem, a ty już potem też?
Co?
Miłuj ludzi, a nigdy nie będziesz musiał klękać – rzekła.
Dlaczego? - spytał.
Nie powiem, to nie moja sprawa – odparła.

Odeszła
Miała rację jego myśl
od momentu tego
zaprzestała być
już jego





---





Dlaczego

Ja czuję

Taki straszny strach

Czuję jak boli

Już nie wiem jak

Powiedzieć,

Co się dzieje we mnie

Blokując wszystko co jest nietutejsze



Inne

Zaistnieć istnieć wznieść

Się ponad pola i łąki,

Lasy twych gór

Gdzie słyszę tak słyszę

Kobiet miłosny chór



I mówię:

Do widzenia

Do widzenia, stare życie

Uwierz mi, wiele dałeś do myślenia

Ach, tyle myślenia



Że już nigdy przenigdy,

Może już jutro

Nie zejdziesz tu

Gdzie stoisz teraz

Na zawsze już



Więc wychodzę

Z tym bólem

Przy mojej prawej stronie,

Tam gdzie wkładam rękę do kieszeni,

I wyciągam papierek, wygięty, stary,

Biel w żółć już przechodzi

Czytam



Więc jeśli, jeśli

Powiesz

Będzie




---



Dlatego

Dlaczego nie przestaje być?

We mnie być, siebie bić

Dlaczego, dlaczego,

Tyle pracy



Wysiadam i widzę obraz

Ale klisza zniekształca, obraca do góry rękami

Rękami twymi ruszasz

Stukasz i pukasz,

Chwiejesz się wewnątrz,

Ale już,

Już płynie do Ciebie,

Nie przestaje w tobie być

Nie, to nie czar
Czary są marne
Nie porównuję,
Nie porównuję,
Psuje hałasuje

Niewdzięczny jesteś
To jest to
Czy jesteś?
Jeśli tak, to dlaczego?

Dlaczego
Dlaczego dlaczego
Dlaczego dlaczego dlaczego
Ten długi w las wnikający i z lasu wynikający pociąg ku morzu
Woda faluje, nie psuje nie hałasuje
Wsiadam do tego pociągu
Dlatego
Jedzie tam gdzie dom i domy moje
Twoje ramiona obejmą mnie
Obejmij mnie
Dziś


---



Piosenka

I znów ten czas, ten niesłychany,
przenikający mnie na wskroś.
I cały czas ten czas,
uciekający, poganiający,
do zrywania ciernistych kwiatów,
I zmiana.
Teraz już spada z ciebie
to co ciężko ciążące było
dotąd.

A odtąd
już staje się lekkie, niebluesowo
bluesowe na nowo.
I jazzowo przeskakujące,
i już nic cię nie powstrzymuje.
Zmieniasz kierunek,
i wpadasz w dziurę.
Wygramalasz się, biegniesz,
i wpadasz w dziurę.
I wywiązujesz się, odwiązujesz się.
I zmieniasz kierunek,
idąc nagle widzisz ją,

jeszcze odrobinę niewyraźnie,
Zbliżasz się, a tutaj pojawiają się drzwi.
Patrzysz przez nie, są zamknięte.

Z drugiej strony ktoś puka,
I mówi:
- Hej, kim jesteś? Ten, o którym myślę? -
- Wydaję mi się, że tak. Nawet całkiem całkiem, – odpowiada.
Drzwi się otwierają.

Rozpoznaje ją.
Zawsze taka była, inaczej.
Aż się zmieniła, inaczej niż on, na bliskim podłożu.
Nie odpowiadając na normy,
sprzeczając się z rzeczywistością,
tworzącą to łudzące słowo ‘się’,
dziwny byt.

Po takim wstępie myślowym powiedziała:
- Witaj u mnie. Zapraszam. -
Chwilę pomyślał, patrząc w jej świecące oczy.
Jestem.
Chcę zostać.
Idąc.   
  





///




Przyszłość


Przyszedł.

Szepnął jej do ucha
nie wiedział skąd kto do którego
nie wiedział, czy to istotne, też nie
czy się zgadza.
Powiedział:
Oni nie mówią,
co będzie,
Bo ich nie ma,
i nie ma tego,
co będzie.
Oni mówią
co jest,
Bo jest ich wielu,
i jest to
co jest tylko.

Odszedł



/// 




W nowym starym mieście
Długo na mnie patrzyłaś
Twym wnikliwym, ciepłym okiem
Przeszywa mnie moment
W naszym jeszcze starym przechodzącym

Przeszywa tak
Że miejsce nie ma już znaczenia.
I że nie ma już granic.
I że przebiłaś się w tę nową przestrzeń.
I że już wszystko płynie, czasem brudne.

W zasadzie żyjące czyste.
W zasadzie tendencyjnie wschodzące.
W zasadzie okiem przymrużające.
Z zasady Ciebie przenikające.

I w głąb zbłądzające,
W najpiękniejszym błądzeniu,
W Twoim towarzystwie
Przy ich uczestnictwie.

Żeby było przekonujące,
Chce być naprawdę dobre, prawda?
Z wysokich głębin,
Niewidocznych
Dla oka.

W twojej głębi już wiedziałaś przecież o tym,
Już wiesz, o czym mówił,
Ten wstęp, to tylko kilka słów dla Ciebie,
Ciebie, która go nigdy nie opuściła.

A przecież mogłaś.
Ale tego nie zrobiłaś.
W tym nowym starym mieście.




///





W polu widzenia

Może się wydarzyć niebywałe może się stać?
Liście lata wdychają w ziemię
Listy wiosny wdycha świat

Gdzie słowa siłą swoją szarpią,
Ale to nie boli, wręcz na odwrót,
Przechyla się w drugą stronę,
Chce pisać, chce brzmieć,

Gdy idę tą drogą,
Nie słyszę nic, nie, słyszę wszystko
Wszystko w ciszy,
i wszystko w dźwięku

Czysty
Jasny dźwięk.



////



Wyobraźnia

Pieniądz nie jest taki ważny
Pieniądz tylko rządzi światem

Ale

Gdyby tak ktoś dał
Swoje piętnaście miliardów dolarów
Swoje 44 miliony koron
Swoje pasywne akcje
reakcje

Byłyby zdumieniem,
To zapewne dlatego,
Że te
15 miliardów dolarów
44 miliony koron
Zamienione akcje reakcje, uaktywnione 
W polach życia
Bliższego, równiejszego, cywilnego,
sprawiedliwego, kształtującego, ekstatycznego,
dziecięcego, bez-zbrojnego, wyodrębniającego

To byłaby
Naprawdę
Niezła akumulacja

Dobra ziemska inwestycja 

 



---





Zasadniczo
Podstawowy problem

życie

to nieustanne próby wbijania się

w nie

ze swoimi myślami

z nie moimi pomysłami,

za pomocą jego języka

twoich wewnętrznych strun

instrumentów życia



Język?
to nie tylko mowa

Wbijasz twoje słowa

w świat,

a on

przyjmuje, wchłania, przekształca,

gdy słowa zanikają,

jak farba niebieska wlana do morza,

przez moment

rozbarwiając wodę

żeby zaraz po tym niewidoczne zboża

Wydać



Nie widać

już jej

wnikliwej

niebieskiej

A jednak morze jest inne.

Jest inne.



Zadanie

życie to nieustanne wlewanie kolorów w

bezbarwne morze

co pomorze

zobaczyć?



Wszystkie kolory świata.  



///




Samobójstwo samemu

W Warszawie 
człowiek rzuca się pod pociąg metra.

Ginie.

Gazeta pisze o utrudnieniach,


Z jakimi trzeba się liczyć.

I o tym, której stacji unikać.

„Zachęcamy do korzystania z

komunikacji naziemnej na pewno

tam będzie większa przepustowość.”

Tak radzi rzecznik.



Czyje życie stąd zniknęło?

Załamanego taty i męża,

zdesperowanej wdowy i przyjaciółki? 



Tyle lat na ziemi żyła

Tylu przyjaciół nakarmiła

Jakie szlaki przecierała

Dzieci marzeń,

czy nie miała?



Co zasadził na ziemi,

gdzie poszukiwał,

dokąd zmierzał,

przed czym –

uciekał?



Co myślała?

Czy myślał o sobie,

czy o kimś innym,

rzucając się pod pociąg?



Czy ktoś chce wiedzieć?

Czy ktoś chciał wiedzieć wczoraj?

Czy nie byłoby zbyt późno, gdyby ktoś z nas

Pragnął

naprawdę wiedzieć

Choćby wczoraj?

Dzisiaj

Gazeta mówi o utrudnieniach.
 





////




Firany
Żyli w jednym pomieszczeniu,

Wielkim prawie jak cała ćwiartka

Z przestronnymi oknami w środku

Było w tym środku wszystko:

powietrzne wody,

wszelkiej odcieni zieleń,

czysta czerwień czasu.

I włączniki dźwięku, i klawisze światła, i

dotyk ludzi

a wszędzie w zasięgu

oblicza ręce 



Lecz przed oknami wisiały firany.

Ręce je rozwieszały

Przejrzyste, tak tak,

Ale znieczulające jakby,

Swymi białymi nie-kolorami skrzywiające

To co przysłaniały

Same sobą ręce głowy

jak magnes przyciągały.



Przed nimi stali,

Nie przez, w nie się wpatrywali

I wciąż nowe rozwieszali.


---

Przed Tobą

Jesteś inna
Jesteś sobą
Jestem w sobie
Zamknięty
Dla Ciebie

I wszystko mnie boli
W bólu żyję
Mogąc wiem
Nie mogąc
Odrzucić

Bólu pragnienia
Ciebie widząc
Chcąc, tak nieskończenie
Chcąc dojść
Do końca

Raz, choć raz
Poczuć całość
Rozprzestrzeniającą
Bez się siebie, Ciebie
We mnie

Nic nie chcę posiadać
Móc wszystko chcę
Nie bać się mnie
Bez Ciebie
Wszystko jest

Sensu pozbawione
Ode mnie oddalone
W Tobie, oddzielone
Ode mnie
Chcę

Ciebie inną
Pojąć, przytulić
Pozwól mi
Pokazać Ci

Kim jestem?
Kim jesteś? 

 
Układ bezbronny

Lepiej
Wiedzieć
jak działa
jak się jeździ czołgiem
bo gdy przyjdzie z niego
Wysiąść
Kiedyś 
lepiej będzie wiedzieć
jak go
Zniszczyć 


////


Moment

Ten moment
w którym możesz stać się swoim
w każdym momencie
gniewu, ubliżeń, zajmowania się wyłącznie sobą

Gdy zajmujesz się kimś innym niż tylko sobą
czy wówczas
stajesz się
aktywnym uczestnikiem
ludzkiej
zagadki?
Jeśli tak – jakiej?

Moment, tylko moment,
jeden
który wszystko
może zmienić
Morze


////


Tak
Dziękuje Ci
Dziękuje Ci
Za wszystko
Co mi dajesz
Całą tą moc
I tę noc
Która przede mną
Która we mnie
I ze mną
W Tobie
 



Komentarze

Popularne posty z tego bloga