Język pierwotny
Dawno temu wstąpiła
do mnie myśl: Bóg jest lewicowy. Było to doznanie silne, i nie
tyle wstąpiło ono do mnie w sposób nagły i jednorazowy, ile
raczej kształtowało się, składając i formując przeżycia,
doświadczenia i przemyślenia, które przez długie lata stały się
moim udziałem. Już nie wiem kiedy, i nie wiem dlaczego zrodziło
się we mnie przekonanie, że więcej sposobów i więcej idei
dobrego życia dla społeczności tego świata leży po lewej stronie
myślenia i działania.
Lewa strona była dla mnie od czasów podjęcia studiów synonimem
dla dobrze pojętej równości ludzi, dla budowania i stabilizowania
wspólnego zamiast prywatnego, dla ujarzmienia destrukcyjnych
tendencji kapitalizmu ducha i kapitalizmu ekonomii; ekonomii, która
jest przecież materialną bazą życia. Nie jest celem samym w
sobie, ale właśnie bazą, na której rosnąć i kwitnąć może
relacja do drugiego człowieka, bazą zapewnienia bytu sobie i
potomkom, gdzie kwitnąć może piękno sztuki, filozofii, muzyki.
Wszak nie sposób oddać się temu wszystkiemu bez zapewnienia
pokarmu, bez dachu nad głowami, bez instrumentów, wytworzonych
przez ludzką kulturę, cywilizującą to, co naturalne. Lewa strona
była dla mnie także tożsama z otwartością na nowe, zostawiająca
w skarbcu historii przeżyty konserwatyzm jak i liberalizm,
przekształcający się w chciwość i traktowanie drugiego człowieka
jako narzędzia, nie jako celu samym w sobie. Wreszcie lewa strona
oznaczała dla mnie, i oznacza do dziś, zasadę, której nie byłem
w stanie realizować, ale którą czułem jako fundamentalną,
pierwszorzędną i ważniejszą, aniżeli wolność. Tą zasadą jest
odpowiedzialność. Jeśli jestem w stanie w pełni odpowiadać za
siebie i bez kłamstwa stać za czynami, przekonaniami i skutkami
mojego życia, niemal w naturalny sposób chcę również brać
odpowiedzialność za życie innych. „Postępuj tylko wedle takiej
maksymy, co do której mógłbyś jednocześnie chcieć, aby stała
się ona prawem powszechnym”, pisał Immanuel Kant w swoim
pierwszym imperatywie kategorycznym. Długo nad tymi słowami
myślałem, i trudno mi oprzeć się przekonaniu, że zawierają
wszystkie istotne i uniwersalne części dziesięciu przykazań
katolicyzmu. I jeszcze znacznie więcej. Wchodząc głęboko w
imperatyw Kanta, można odkryć, że zawierają bowiem równość
ludzi, o której przykazania nie mówią. Tak samo, jak Nowy
Testament nie mówi o równości Jezusa z innymi, tylko o jego
wyjątkowej boskości, na którą trudno mi się zgodzić, mimo że
jestem wierzący. Jezus był człowiekiem, takim samym jak inni. Jego
wyjątkowa inność w moim mniemaniu nie polegała na jego boskości
lub półboskości, tylko na tym, iż odkrył, że może zrobić
niemal wszystko, ale jego połączenie z boskością nie różniło
się, jeżeli już coś na rzeczy wszechświata jest, od boskości
każdego innego i każdej innej. Tak samo jak jego człowieczeństwo.
On też kichał, kaszlał, opróżniał się. On też wątpił,
szukał, zastanawiał się. On też błądził, kochał, wyróżniał
się. To fundamentalna, pierwotna, niezniszczalna równość. To baza
wyjścia.
„Gott ist links”,
brzmi po wielu latach znów w mojej głowie. Ale tym razem w moim
języku pierwotnym.
.............
Możliwość
to przekształcona nicość
zaledwie
mgnienie oka po
wydobyciu
jej zawartości
z
nicości.
Róża
„Obiecałeś, że mnie
nie zerwiesz”,
krzyczała róża do
ogrodnika
w rozpaczy
gdy wyostrzony metal
ciężki
przeciął jej pulsujące
żyły.
Ogrodnik zamyślił się
długo.
Krótko potem powiedział:
„Cóż, mam nad tobą
przewagę,
mogę z niej korzystać.
Nie wystarczysz mi stojąc
tutaj,
chcę Cię zobaczyć tam.”
Róże stojące obok swej
umierającej siostry,
usłyszawszy to, straciły
wiarę.
Opłakując
niemoc swą
smutek utraty siostry
w łzach rubinowej
czerwieni
Zamilkły na zawsze.
Podróż do jaźni
Przemiana to to
nastąpi po odstąpieniu
od wzorca starego
którego nieseksualnego
upragnionego nieokrzesanego
sobie życzyć możesz i
masz
nieświadomość jest
ogniwem palącym
w Twojej duszy i ciele
tym co wydaje na świat
całe rzesze bagna urojonego, nieprzetworzonego
Nieoswojonego swojego
twojego
Nie wspólnego
indywiduacja
wkracza w Twoje krocze
wydaje ci się nowa, swoje
wchodzenie w głębię
Twego ciała drżącego
zalęknionego
przed horyzontem morza
płynącego do nieznanej
ziemi bez wiedzy czy w
ogóle tam jest
to co czego szukasz gdy
stukasz i pukasz
i nikt ci nie otwiera bo
nie ma nikogo kto by
otworzyć mógł
gdyż ty jesteś sam
absolutnie w absolutnym wszystkim
całość przerasta w
Tobie wszelkie fałszywe
mniemania o wspólnotowości
leżą w gruzach leżą w
gruzach pozbierać się nie mogą
mogą się oprzeć, chcę
się oprzeć o Ciebie
nie w niebie
tutaj tylko,
tutaj tylko chcę być i
pozbyć się cienia
nie ma innego wyjścia
muszę chcę wchłonąć te cienie
odcienie mnie straszą
mówią: nie teraz
jutro będzie ten lepszy
czas gdy jutro
w marazmie czasu odkryjesz
las
wystający już dziś
ponad rzeki i pola
i miasta zdradzone w
skurczonym żywocie
wspólne centrum skupiają
i kłamią
gdyż centrum jest jedno w
każdym osobno
wspólnego centrum
wytworzyć się nie da
poza alchemią młodego,
Młody w symbolach
i głębi psychiki, kim
czym jesteś
gdy nieustannie się
śmiejesz
cały czerwony w
nieświadomości skończony,
przerażony do czasu, gdy
treści twej jaźni
tlą się aż rozpalają
masyw wyobraźni
przekształcasz i lecząc
lecisz nad kukułczym gniazdem
zmieniasz kierunek
wstajesz nad ranem, przed
świtem, w ciemności
odsłaniasz swój cel, gdy
wryte w tę glebę
widzisz te znaki z
historii piękna
muzyki, w sferach
częstotliwości tak niesłychanej
nie słyszę, nie słyszę
tu nic, choć wszystko chcę słyszeć
i oprzeć się pokusie
fałszywego Adama
w instytucji nie świętej
tylko życie jest święte,
wszelkie życie jest święte, tak
niepojęte, tak, moi
drodzy poganie, zaorani, nadbudowani
Naszymy Damami, w Domach
pychy
nad Sekwanami, nie tylko
tu śmierdzi
kto twierdzi że
Bóg żyje tu tylko nie
tam też jak w raju
niszczy pierwotność
doznań ludzkich pradawnych
ze snów tworzących
historie nieznane
w cyfrowy niekształt
zracjonalizowane
Mylące, łudzące,
przyciemniające
krzywdzące, kradnące,
zniekształcające
płonące w lasach
podziału fałszywego
gdzie z prywatnego lasu
wypycha swych braci
a siostry pokornie
słuchają, przez tysiąclecia
cierpienia
patriarchalnego, gdzie rozkaz i wina
głoszone jak stara, dobra
nowina
odbierają miłość
pierwotną, sromotną, nieskazaną
w namiętnościach,
ognistych, lecz nieopętaną
gdzie rządzą, bo dzielą
palcem wskazują
gdzie iść, co robić,
wykorzystują
tych, którzy im wszystko
mozolnie budują
a w zamian dostają same
okruchy.
Już dosyć – słyszę –
już dosyć
krzyk ten się wzmaga
bo to co tu nie gra, nie
tak, jakby mogło
ta niezawisła czarna
pieśń
bez alternatywy
Podczas gdy są –
przynajmniej cztery
W górę i dół, i obydwa
boki
nie licząc okrągłych,
płonących rogów
występujących z i bez
miłych bogów
bo
vocatus
et invocatus deus aderit
czy
się to zgadza czy wiesz
czy
tylko w to wierzysz
nie
sądzisz, błądzisz, tu przynależysz
nie
mniej nie więcej niż on
a
ona, z ziemi wyrasta
twoja
żona
matką
twą jest
a on,
on się boi, bo gdy się roi,
od
płci przeciwnej, na arenę wschodzącej
liczącej
istot miliardy lat światła nie widzę
Słucham
Cię?
Tak –
już wiem.
Lżej
A już myślałem, że się bardziej nie da,
A tu proszę: jeszcze lżejsza ta ziemia,
Ostro ją orałem
Gnojem maltretowałem,
Że już wymiękła, zgniłe chwasty w niej powymierały.
No i cię mam.
Czy nadal myślisz, że nie?
Czy to nie łudzenie się?
Przecież wiesz, jak jest.
Tak, do ciebie mówię.
No i chyba mnie słyszysz, prawda?
No to to by było
na tyle słowem wstępu.
Nie było tak prosto.
Spływały po tobie poty.
I raz, i setne koty za płoty.
Nie rymowały jedności słów i głosów
Tych co nie pasują.
Lecz cały czas ten ogień płonął, tlił się
Nie wygasł
Więc wzięłaś tą pochodnie
Już przyświecasz sobie drogę.
Zrobiła się zawiła i przejrzysta
miejscami.
A on?
Podpalił.
Pomyślał.
Zgasił.
Było
już dobrze.
Więc nie kopiuj
Kopiuj i wklej
Będzie ci, będzie
Lżej
Nie
– Tak
Ja
Cię wciąż bije w czułe bytu ciała
A
Ty
Ty
mnie ciągle dalej obdarzasz
Jesteś
jak miękka skała, nosząca w sobie
Czas
zatrzymany w tutaj i teraz
Nie
zginając kluczowych części ciała
Idziesz
niczym wędrowczyni gór najwyższych
Wewnętrznie
prosto
Gdy
stoisz
Niczym
drzewo w rozkwicie wiosny
Twe
wnętrza zaś odsłaniają mi całą postać
Twojej
nieskończonej duszy
Niepojętej
Wzrokiem
Słuchem Nozdrzami
Lecz
intuicyjnie czuję, że moje spojrzenie na Ciebie
Jest
prawdziwe
Tak
więc pisząc do Ciebie piszę do niego
Każdego
swojego
Widzisz
tu i tam
Więc,
już nie jestem sam
Gdy
piszę Ci to, co widzę
A
niebo
niebo
jest dziś bezchmurne,
powietrze
czyste
I
to co widzę
Tragikomicznie
przejrzyste
Więc
ufam sobie
bo
ufam Tobie
Nie
– tak:
Ufam
sobie
I
ufam Tobie.
---
Do pracy
Myślała
myślał jak
Zbudować
dom bez czasu
Dom bez
fałszywego hałasu
Gdzie
zza okna kwitnie sztuka
Do drzwi
domu cicho puka
A dom
pusty i ten czas
Gdy ktoś
puka w stary las
Ty
zamykasz drzwi,
więc
powiedz mi
Co się
dzieje
Dlaczego
się chwieje
Dlaczego
zamykasz
Głupcze
Pomyśl
Opamiętaj
się
Czasu
nie masz
Więc idź
No ale
ale ale
Pociąga
mnie w boki
przechodzi
wysoko obok mnie
pokazuje
mi palce do góry wskazujące,
cztery
I znów
wraca
I tak w
kółko
Odejdź!
–
Mówię
wyraźnie?
Żebyś
był cały i pełny,
stały,
twardy, z bawełny
miękki
gdzie trzeba
przy wejściach
nie daj gleba.
Żebyś był twój i swój,
Ją istotnie czuj
żebyś skończył z wątpieniem,
by zabrzmiało strumieniem.
Żebyś
powtarzał wnikliwie,
nie
spoczywał leniwie
kontemplował
z księżycem,
odkrywał
odkryciem.
Żebyś
niecierpliwie cierpliwie,
wlewał
ognia oliwie,
żebyś
przetwarzał stworzone,
z
niebieskiego / w czerwone.
Żebyś
potrafił opróżniać,
Skryte skarby
wyróżniać,
wydobywał
nieustannie,
aż ten
czarny miecz zachłannie
rozsypie
się w piach
i
zniszczy zpiaszczeniem
skrzywiony
gmach
I żebyś
nie zaliczał, nie odhaczał,
krzywe
kręgi zataczał,
żebyś nie
bił i chronił,
brudnych
racji nie bronił.
Żebyś
czasu nie rozliczał,
wierzeniom
nie zaprzeczał,
wolne
rzeźby tu rysował,
z pytań
wierzę wybudował.
Więc
Nad
przepaścią balansujesz,
strachem
już się nie przejmujesz
Ale,
ale:
Czyżbyś
ty się krył?
Czyżbyś patrzył w tył?
I
obracał w pył?
Tak
robisz
A jeśli
trzeba
Wrócisz?
Wracaj!
Jeszcze sporo
zostało do powiedzenia – więc mówię
Jeszcze
sporo lasów zwierząt mórz zanika – więc pytam
Jeszcze
wiele wiele uśmiechu przede mną – więc
Przymykam
jedno
oko
na
chwilę
chcąc
Żebyś
był
uczniem
i mistrzem,
synem i
ojcem,
mężem
i bratem
przyjacielem
i wrogiem,
zaufanym
i obcym
I
wszystko w żeńskiej osobie też –
chyba
wiesz
Żebyś
nie pozwolił, aby upadło niżej niż nigdy nie powinno.
Ale w
pośpiechu o myśleniu nie zapominał,
wydeptane
drogi omijał.
Żebyś
czuł i pluł, oddychał i grał,
tej
istotnej sprawy dziś
nie
przespał.
Żebyś
swoje robił,
nie
spoglądając wstecz,
żebyś
demony twe wygnał
precz z
Wami
zostańcie
inaczej
Żebyś
jemu co jej należne dał,
żebyś
wchłaniał, przenikał, zmieniał i brał.
Żebyś do
stanów tych wszedł,
w
których nie wszystko funkcjonuje
gdzie
nie
wszystko
się rymuje
I obyś
nie klękał, nie żebrał, abyś prosto stał,
umacniał,
otwierał, słuchał, i brał.
Obyś
widział, co widzisz, i słyszał, co słyszysz.
Obyś się
nigdy swoich korzeni nie wyrzekł.
Żebyś
sobie twe błędy, twoje odpowiedzialności, wybaczał.
Żebyś
sam się uwolnił,
żebyś
przemieniał, żebyś czuł kiedy czuć trzeba
myślał,
gdy strach twoją wolę zżera.
Żeby
wszystkie twe zmysły były dokładne,
widziały
co piękne nie to co ładne.
Żeby twe
uszy
słyszały,
ręce
przerabiały,
nozdrza
letni zimy zapach smakowały.
Żebyś
sam z sobą siebie się nie bał,
I się
nie chwalił, nie wywyższał, lekko uderzał,
żebyś
się słodko-gorzkim truciznom nie zawierzał,
żebyś
czuł siebie, był z sobą istotny,
nieprzerwany,
nieudany,
anarchicznie-przewrotny,
Żeby
był wszystkich i niczyi,
jego,
jej, i twój
nawet
gdy mówią:
co za
czerwony...?
Żebyś
przeklinał, gdy trzeba,
złote
gruszki skradał z nieba,
dobrych
żartów się pozbywał,
stoły
winem wciąż nakrywał,
Żebyś
czuł i brał,
czasem
spokój sobie dał,
a w tych,
tych właśnie momentach
jak
najmniej spał.
Zwróć uwagę:
Ano, że bać się nie trzeba,
bo przeniknie gleba,
w potężny cios,
co światu bije takt.
Słyszysz ten głos?
I żebyś w
końcu robił, co mówisz,
i mówił,
co w głowie,
a jeśli
nie wiesz, co dalej,
to
pytaj, ktoś ci podpowie.
Powiedziała
Młoda,
starsza,
kobieta
w sercu brzmiał jej szalony głos
tragicznie
komicznie:
Ciężkiego
patosu tu trochę zbyt dużo,
A gdybyś
tak
z siebie
się śmiał?
Gdybym w
końcu
Z siebie
samego się śmiał?
No to
Do pracy
-----
Szukasz?
Słyszysz?
Szukasz?
To coś ciebie też szuka
Nie szukasz
Nie słyszysz
Jak
To wielkie niskie C
Kryje treść
Słowo
Chcę
---
Od momentu tego
Dziwne to było spotkanie,
śmieszne, niby przelotne,
nic nie wskazywało
na wyjątek od nudnej powszedniości.
Przepraszam, chcę być sam – powiedział więc.
A o czym myślisz? – spytała.
Nie powiem, to moja sprawa – odparł.
Jak to, twoja – tylko twoja? – nie odpuszczała,
śmiejąc się ze zdumienia. – Czy serio tak myślisz?
Nie, może też twoja, ale na razie moja –
powiedział.
Więc powiesz?
Nie.
Ale ja Ci powiem, a ty już potem też?
Co?
Miłuj ludzi, a nigdy nie będziesz musiał klękać –
rzekła.
Dlaczego? - spytał.
Nie powiem, to nie moja sprawa – odparła.
Odeszła
Miała rację jego myśl
od momentu tego
zaprzestała być
już jego
---
Dlaczego
Ja czuję
Taki straszny strach
Czuję jak boli
Już nie wiem jak
Powiedzieć,
Co się dzieje we mnie
Blokując wszystko co jest nietutejsze
Inne
Zaistnieć istnieć wznieść
Się ponad pola i łąki,
Lasy twych gór
Gdzie słyszę tak słyszę
Kobiet miłosny chór
I mówię:
Do widzenia
Do widzenia, stare życie
Uwierz mi, wiele dałeś do myślenia
Ach, tyle myślenia
Że już nigdy przenigdy,
Może już jutro
Nie zejdziesz tu
Gdzie stoisz teraz
Na zawsze już
Więc wychodzę
Z tym bólem
Przy mojej prawej stronie,
Tam gdzie wkładam rękę do kieszeni,
I wyciągam papierek, wygięty, stary,
Biel w żółć już przechodzi
Czytam
Więc jeśli, jeśli
Powiesz
Będzie
---
Dlatego
Dlaczego nie przestaje być?
We mnie być, siebie bić
Dlaczego, dlaczego,
Tyle pracy
Wysiadam i widzę obraz
Ale klisza zniekształca, obraca do
góry rękami
Rękami twymi ruszasz
Stukasz i pukasz,
Chwiejesz się wewnątrz,
Ale już,
Już płynie do Ciebie,
Nie przestaje w tobie być
Nie, to nie czar
Czary są marne
Nie porównuję,
Nie porównuję,
Psuje hałasuje
Niewdzięczny jesteś
To jest to
Czy jesteś?
Jeśli tak, to dlaczego?
Dlaczego
Dlaczego dlaczego
Dlaczego dlaczego dlaczego
Ten długi w las wnikający i z lasu
wynikający pociąg ku morzu
Woda faluje, nie psuje nie hałasuje
Wsiadam do tego pociągu
Dlatego
Jedzie tam gdzie dom i domy moje
Twoje ramiona obejmą mnie
Obejmij mnie
Dziś
---
Piosenka
I znów ten czas, ten niesłychany,
przenikający mnie na wskroś.
I cały czas ten czas,
uciekający, poganiający,
do zrywania ciernistych kwiatów,
I zmiana.
Teraz już spada z ciebie
to co ciężko ciążące było
dotąd.
A odtąd
już staje się lekkie, niebluesowo
bluesowe na nowo.
I jazzowo przeskakujące,
i już nic cię nie powstrzymuje.
Zmieniasz kierunek,
i wpadasz w dziurę.
Wygramalasz się, biegniesz,
i wpadasz w dziurę.
I wywiązujesz się, odwiązujesz się.
I zmieniasz kierunek,
idąc nagle widzisz ją,
jeszcze odrobinę niewyraźnie,
Zbliżasz się, a tutaj pojawiają się
drzwi.
Patrzysz przez nie, są zamknięte.
Z drugiej strony ktoś puka,
I mówi:
- Hej, kim jesteś? Ten, o którym
myślę? -
- Wydaję mi się, że tak. Nawet całkiem
całkiem, – odpowiada.
Drzwi się otwierają.
Rozpoznaje ją.
Zawsze taka była, inaczej.
Aż się zmieniła, inaczej niż on, na
bliskim podłożu.
Nie odpowiadając na normy,
sprzeczając się z rzeczywistością,
tworzącą to łudzące słowo ‘się’,
dziwny byt.
Po takim wstępie myślowym powiedziała:
- Witaj u mnie. Zapraszam. -
Chwilę pomyślał, patrząc w jej świecące oczy.
Jestem.
Chcę zostać.
Idąc.
///
Przyszłość
Przyszedł.
Szepnął jej do ucha
nie wiedział skąd kto do którego
nie wiedział, czy to istotne, też nie
czy się zgadza.
Powiedział:
Oni nie mówią,
co będzie,
Bo ich nie ma,
i nie ma tego,
co będzie.
Oni mówią
co jest,
Bo jest ich wielu,
i jest to
co jest tylko.
Odszedł.
///
W nowym starym mieście
Długo na
mnie patrzyłaś
Twym
wnikliwym, ciepłym okiem
Przeszywa
mnie moment
W naszym
jeszcze starym przechodzącym
Przeszywa
tak
Że miejsce
nie ma już znaczenia.
I że nie ma
już granic.
I że
przebiłaś się w tę nową przestrzeń.
I że już
wszystko płynie, czasem brudne.
W zasadzie żyjące czyste.
W zasadzie
tendencyjnie wschodzące.
W zasadzie
okiem przymrużające.
Z zasady
Ciebie przenikające.
I w głąb
zbłądzające,
W
najpiękniejszym błądzeniu,
W Twoim
towarzystwie
Przy ich
uczestnictwie.
Żeby było
przekonujące,
Chce być
naprawdę dobre, prawda?
Z wysokich
głębin,
Niewidocznych
Dla oka.
W twojej
głębi już wiedziałaś przecież o tym,
Już wiesz, o
czym mówił,
Ten wstęp,
to tylko kilka słów dla Ciebie,
Ciebie,
która go nigdy nie opuściła.
A przecież
mogłaś.
Ale tego nie
zrobiłaś.
W tym nowym starym mieście.
///
W
polu widzenia
Może się wydarzyć
niebywałe może się stać?
Liście lata wdychają w ziemię
Listy wiosny wdycha świat
Gdzie słowa siłą swoją
szarpią,
Ale to nie boli, wręcz na odwrót,
Przechyla się w drugą stronę,
Chce pisać,
chce brzmieć,
Gdy idę
tą drogą,
Nie słyszę nic, nie, słyszę wszystko
Wszystko w ciszy,
i wszystko w dźwięku
Czysty
Jasny dźwięk.
////
Wyobraźnia
Pieniądz nie jest taki ważny
Pieniądz tylko rządzi światem
Ale
Gdyby tak ktoś dał
Swoje piętnaście miliardów dolarów
Swoje 44 miliony koron
Swoje pasywne akcje
reakcje
Byłyby zdumieniem,
To zapewne dlatego,
Że te
15 miliardów dolarów
44 miliony koron
Zamienione akcje reakcje, uaktywnione
W polach życia
Bliższego, równiejszego, cywilnego,
sprawiedliwego, kształtującego, ekstatycznego,
dziecięcego, bez-zbrojnego, wyodrębniającego
To byłaby
Naprawdę
Niezła akumulacja
Dobra ziemska inwestycja
---
Zasadniczo
Podstawowy problem
życie
to nieustanne próby wbijania się
w nie
ze swoimi myślami
z nie moimi pomysłami,
za pomocą jego języka
twoich wewnętrznych strun
instrumentów
życia
Język?
to nie tylko mowa
Wbijasz twoje słowa
w świat,
a on
przyjmuje, wchłania, przekształca,
gdy słowa zanikają,
jak farba niebieska wlana do morza,
przez moment
rozbarwiając wodę
żeby zaraz po tym niewidoczne zboża
Wydać
Nie widać
już jej
wnikliwej
niebieskiej
A jednak morze jest inne.
Jest inne.
Zadanie
życie to nieustanne wlewanie kolorów w
bezbarwne morze
co pomorze
zobaczyć?
Wszystkie kolory świata.
///
Samobójstwo samemu
W Warszawie
człowiek rzuca się pod pociąg metra.
Ginie.
Gazeta pisze o utrudnieniach,
Z jakimi trzeba się liczyć.
I o tym, której stacji unikać.
„Zachęcamy do korzystania z
komunikacji naziemnej na pewno
tam będzie większa przepustowość.”
Tak radzi rzecznik.
Czyje życie stąd zniknęło?
Załamanego taty i męża,
zdesperowanej wdowy i przyjaciółki?
Tyle lat na ziemi żyła
Tylu przyjaciół nakarmiła
Jakie szlaki przecierała
Dzieci marzeń,
czy nie miała?
Co zasadził na ziemi,
gdzie poszukiwał,
dokąd zmierzał,
przed czym –
uciekał?
Co myślała?
Czy myślał o sobie,
czy o kimś innym,
rzucając się pod pociąg?
Czy ktoś chce wiedzieć?
Czy ktoś chciał wiedzieć wczoraj?
Czy nie byłoby zbyt późno, gdyby ktoś z nas
Pragnął
naprawdę wiedzieć
Choćby wczoraj?
Dzisiaj
Gazeta mówi o utrudnieniach.
////
Firany
Żyli w jednym pomieszczeniu,
Wielkim
prawie jak cała ćwiartka
Z
przestronnymi oknami w środku
Było w tym środku wszystko:
powietrzne
wody,
wszelkiej
odcieni zieleń,
czysta
czerwień czasu.
I włączniki dźwięku, i klawisze światła, i
dotyk ludzi
a wszędzie w zasięgu
oblicza ręce
Lecz przed
oknami wisiały firany.
Ręce je rozwieszały
Przejrzyste,
tak tak,
Ale
znieczulające jakby,
Swymi białymi nie-kolorami skrzywiające
To co przysłaniały
Same sobą ręce głowy
jak magnes
przyciągały.
Przed nimi
stali,
Nie przez,
w nie się wpatrywali
I wciąż nowe rozwieszali.
---
Przed
Tobą
Jesteś
inna
Jesteś
sobą
Jestem
w sobie
Zamknięty
Dla
Ciebie
I
wszystko mnie boli
W
bólu żyję
Mogąc
wiem
Nie
mogąc
Odrzucić
Bólu
pragnienia
Ciebie
widząc
Chcąc,
tak nieskończenie
Chcąc
dojść
Do
końca
Raz,
choć raz
Poczuć
całość
Rozprzestrzeniającą
Bez
się siebie, Ciebie
We
mnie
Nic
nie chcę posiadać
Móc
wszystko chcę
Nie
bać się mnie
Bez
Ciebie
Wszystko
jest
Sensu
pozbawione
Ode
mnie oddalone
W
Tobie, oddzielone
Ode
mnie
Chcę
Ciebie inną
Pojąć,
przytulić
Pozwól
mi
Pokazać
Ci
Kim
jestem?
Kim
jesteś?
Układ
bezbronny
Lepiej
Wiedzieć
jak
działa
jak
się jeździ czołgiem
bo gdy
przyjdzie z niego
Wysiąść
Kiedyś
lepiej będzie wiedzieć
jak
go
Zniszczyć
////
Moment
Ten moment
w którym możesz stać się swoim
w każdym momencie
gniewu, ubliżeń, zajmowania się
wyłącznie sobą
Gdy zajmujesz się kimś innym niż
tylko sobą
czy wówczas
stajesz się
aktywnym uczestnikiem
ludzkiej
zagadki?
Jeśli tak – jakiej?
Moment, tylko moment,
jeden
który wszystko
może zmienić
Morze
////
Tak
Dziękuje Ci
Dziękuje Ci
Za wszystko
Co mi dajesz
Całą tą moc
I tę noc
Która przede mną
Która we mnie
I ze mną
W Tobie
Komentarze
Prześlij komentarz